Góry są piękne o każdej porze roku, ale jesienią prezentują się naprawdę niezwykle. W Bieszczady zwykle jeździłam latem, to był pierwszy raz kiedy mogłam zobaczyć je jesienią i już dawno nic nie zrobiło na mnie takiego wrażenia. Widoki, kolory zapierały dech w piersiach – może to oklepane stwierdzenie, ale nie wiem jak inaczej to ująć – nie mogłam tam trafić w lepszym momencie. Każdego dnia barwy odrobinę się zmieniały, mieliśmy piękną słoneczną pogodę, na szlakach nie było tłumów… Zdjęcia ani trochę nie oddają rzeczywistości, do tego trzeba jeszcze poczuć na twarzy wiatr, pachnące ziołami powietrze – w takich momentach zastanawiam się co ja jeszcze robię w wielkim mieście, i coraz mocniej korci by wynieść się na dobre na wieś…
Ale Bieszczady to nie tylko kontakt z naturą i widoki!
Mało kto nie słyszał o naleśniku gigancie. W ciągu 3 dni jedliśmy go dwa razy, a mogłabym i cztery. To smak, którego się nie zapomina i warto do niego wracać. Prosty, pyszny, pyszny, pyszny. Kto jadł ten wie 🙂 Zresztą próbowaliśmy w Chacie Wędrowca innych rzeczy i wszystko było bardzo smaczne. Podobało mi się ich krótkie menu, regionalne składniki, wystrój – słoje nalewek na parapetach, drewno, obrazy i szpargały. Chacie nie da się odmówić niezwykłego klimatu.
Na nocleg zatrzymaliśmy się w Maciejewce.
Miejsce jest urocze – pięknie położone dwie chaty, na skraju wsi – z przyjemnością zaszyłabym się tam jeszcze na kilka dni. Gospodarze Maciek i Ewa są przemiłymi ludźmi, dbają o swoich gości i wspaniale gotują. Wszystko jest jest lokalne, świeże i smaczne, sery od sąsiadki, warzywa z ich ogrodu, a posiłki pięknie podane na cudnych ceramicznych talerzach (byłam pod dużym wrażeniem, bo każdego dnia mieliśmy inną zastawę – kilka egzemplarzy chętnie wykorzystałabym na blogu…). Jeden z deserów Ewy chodził za mną od tamtego wyjazdu i po powrocie musiałam upiec sobie sticky toffee pudding.
Na koniec.
Jeśli wybieracie się w Bieszczady nie jedźcie tam jesienią, najlepiej w ogóle tam nie jeźdźcie, zawsze mi smutno kiedy dzikie i wyjątkowe miejsca robią się komercyjne i deptane przez tłumy, tylko dlatego, że w takich miejscach się „bywa” – a Bieszczady robią się takie coraz bardziej, szkoda. Może i trochę hipokryzja z moje strony, ale… z jednaj lubię się dzielić wrażeniami (a tylu pozytywnych na wyjeździe już dawno nie miałam), a z drugiej wolę mieć to piękno tylko dla siebie…
Jakie są Wasze ulubione miejsca w Bieszczadach/bieszczadzkie odkrycia? Coś przebija giganta?
3 komentarze
Przepiękne są Bieszczady! Miałaś szczęście, że trafiłaś na złotą jesień w Bieszczadach- magia 🙂
Ooo, zdradzisz proszę, jakim aparatem / obiektywem robiłaś zdjęcia? 🙂
Mam Canona 6d mrk III, a te zdjęcia robiłam akurat obiektywem Tamron 28-75 mm 🙂