Jest historia za moją długą nieobecnością, może ją jeszcze opiszę…
A tymczasem wracam do was na bogato / tłusto z przepisem na absolutną klasykę karnawałową – chrustem, ale nie byle jakim! Chrust Ćwierczakiewiczowej, tej Pani, której nazwisko przewija się w większość starych książek z przepisami. Testowałam wiele z jej receptur, każda był zdecydowanie warta ogromnych ilości jajek i innych składników. Chrust z jej przepisu też mnie nie zawiódł, wyszedł niesamowicie delikatny, chrupki i rozpływający się w ustach. Dodatkowo ciasto nie musi odpoczywać, ani być wybijane wałkiem, co znacznie skraca proces przygotowania. Minus jest dość lepiące, ale da się z nim pracować – i z każdą kolejną partią idzie lepiej.
Poniżej połowa oryginalnej porcji, dodałam niewielką ilość skórki pomarańczowej. Wyszło naprawdę sporo chrustu, jak dla mnie z całej porcji byłoby go zbyt dużo.
Przepis z książki kucharskiej mojej babci.
Przepis
210 g mąki (w oryginale 200 g)
30 g cukru pudru (2 łyżki)
15 g masła
4 żółtka
2 jajka
1/2 łyżki mleka
1 łyżka rumu (najlepiej 80% Stroh)
1 łyżeczka skórki pomarańczowej
olej do smażenia i cukier puder do posypania
Wszystkie składniki ciasta miksujemy w malakserze lub mieszamy w mikserze stacjonarnym łopatką do kruchego ciasta, dość długo, przynajmniej 6-7 minut (dobry miser ręczny też powinien dać radę). Ciasto nie wymaga chłodzenia, od razu je wałkujemy i smażymy.
Ciasto jest mało zwarte i dość klejące, ale elastyczne i dość dobrze się z nim pracuje (zwłaszcza przy kolejnych partiach), staramy się nie podsypywać go nadmiernie mąką, tylko tyle by się nie przyklejało do blatu.
Wałkujemy jak najcieniej i nożem lub radełkiem wycinamy paski, paski tniemy na krótsze ok. 10 cm, w każdym robimy nacięcie i przedkładamy przez nie jeden koniec paska.
Chrust smażymy z obu stron w tłuszczu rozgrzanym do ok. 180 C, odkładamy na ręcznik i posypujemy cukrem pudrem.
Chrust z tego przepisu zostaje kruchy i delikatny nawet kilka dni, polecam!
Smacznego!